Feel the Blues with all that Jazz
Merry Christmas and Happy New Year!


English (United Kingdom)Polish (Poland)
Home Polish Music Muchy Muchy - Galanteria (2005)

Muchy - Galanteria (2005)

User Rating: / 0
PoorBest 

Muchy - Galanteria (2005)

Image could not be displayed. Check browser for compatibility.


1. Nie mów
2. Jane Fonda
3. My favorite disease
4. Dzwonię
5. Half of that
6. Kołobrzeg-Świnoujście
7. Lazarus
8. Górny Taras
9. Galanteria
+
10. Najważniejszy dzień

Michał Wiraszko – vocals, guitar
Piotr Maciejewski – bass guitar, vocals
Szymon Waliszewski – drums

 

Krótka recenzja:

Jeżeli uważasz się za fana polskiego rocka niezależnego, natychmiast idź i zdobądź tę płytę. Teraz. Wstawaj. Idź.

Długa recenzja:

Jakoś w marcu wybrałem się do warszawskiego klubu "Punkt", by zobaczyć wspólny koncert młodych nadziei polskiego indie. Jedna z występujących formacji zmiotła mnie z powierzchni i oblała mi policzki rumieńcem na tygodnie. Wskazówka: nie była to grupa, w której wokalista wyrzucił bębniarza za brak odpowiednio trendy image'u. Chociaż fascynujące z jakże-żałosna-jest-dzisiejsza-młodzież socjologicznego punktu widzenia, te wszystkie indie spędy to jeden wielki pozerski cyrk. Stojąc tam i obserwując setkę dzieciaków z modnie natapirowanymi fryzurami i obowiązkowym zestawem przypinek w marynarkach, nie mogłem doczekać się na konkretne doznania muzyczne, które nastąpiły dopiero gdy na scenę, przed wykruszającą się już publicznością, wkroczyły Muchy.

Słuchając ich setu miałem wrażenie uczestnictwa w wydarzeniu historycznym. Moje oczy zarejestrowały show w zwolnionych, czarno-białych kadrach, niczym TVP1 Przedstawia – Leszek Gnoiński, Historia Polskiego Rocka: Muchy. Nagle przestałem się przejmować, że ominął mnie Klaus Mitffoch na OTMT w 83 roku albo wczesny Homo Twist w jakiejś krakowskiej piwnicy. Może sprawiła to obecność w tłumie miejscowych celebrities, rozśpiewanych nastolatek, znanej prezenterki z VIVY i nawet basisty Mitch & Mitch, ale można było dosłownie poczuć aurę rockowej historii w powietrzu.

Nie twierdzę, że Muchy odmienią losy naszej planety, nauczą cały świat śpiewać w idealnej harmonii, rozwiążą problem głodu w Afryce, zapobiegną zbliżającemu się konfliktowi nuklearnemu etc. To byłoby zbyt dużo z oczywistych powodów. Jasnym jest, wszakże, iż Muchy sygnalizują nadejście nowej fali w polskiej alternatywie. Nigdy więcej nie chcę słyszeć jak ktoś mówi, że polski niezal zdycha; nareszcie mamy kapelę, która naprawdę przynależy do obecnego tysiąclecia.

Była jedna piosenka tamtej nocy, która utkwiła mi w głowie na jakieś pięć tygodni. Złapałem się na tym, że kiwałem głową na jej wspomnienie stojąc w korkach, na zajęciach i w toalecie. W końcu, demo Galanteria oferuje nieograniczone dawki tego kawałka, "My Favourite Disease". Rozwiązania rytmiczne u Much potrafią być niekonwencjonalne i orzeźwiające bez jakichkolwiek oznak intelektualnego kombinowania (czytaj: nie ma post-rockowych dialogów gitar); ten ekscytujący riff kończy się trzema podcięciami a la "Boys Don't Cry" w sposób zupełnie naturalny. Jest to tak sprytne, bez żadnego pseudo-artystowskiego zadęcia. Piękne napięcie introwertycznego midtro spowalnia narrację, aż do lejtmotywu, i kółko się zamyka.

Inna piosenka kapitalnie wydobywającą esencję Much to "Half Of That": tematyka post-nastoletniej pustki, łaskoczące ucho ranty, skryty niepokój, grube riffy, złożone przebiegi instrumentalne i więcej hooków niż w maskach kolesi ze Slipknot. Główny wokalista Michał Wiraszko przyznaje, że "połowę stracił, a połowa zniknęła", zanim szaleńczy mostek nie przeniesie w górę potężnego refrenu, powracającego ze zdwojoną siłą. Jak każdy zajebisty rokendrol, podoba się to twojemu mózgowi, tyłkowi, kroczu, wyrostkowi kości ramiennej i mięśniom odpowiedzialnym za opadanie szczęki oraz uśmiech.

Galanteria zwiastuje nową erę na krajowej scenie niezależnej. Nic z dorobku rodzimej alternatywy nie brzmi jak to demo, choć wpisuje się ono jak najbardziej w ideę nurtu. Konkretne momenty przywołują Smiths ("My Favourite Disease"), Cure ("Górny Taras"), Buzzcocks ("Jane Fonda"), Interpol ("Galanteria") czy Gang Of Four ("Dzwonię"), ale ta mieszanka jest w całości przekonująca i obiecująca na przyszłość. Pewnie niektórzy sceptycy podrapią się w tej chwili po głowie, ale coś takiego jak potencjał nigdy nie jest bezspornie zrozumiane.

Klawisze przechodzą ostatnio renesans w polskim rocku. Wierzę, że nawet zespół Ox koncertuje z Korgiem. Ale podczas gdy mainstreamowe formacje poprzestają na wypełnieniu przestrzeni brzmieniową imitacją smyków z Yamahy, Muchy kreatywnie wyciskają ze swojej zebry niezapomniane hooki pełne syntezatorowej duszy. Większość numerów z keyboardami to nowsze kompozycje, które jeszcze nie znalazły się na omawianym demo (recenzuję rozszerzoną, specjalną wersję płytki z 2006; pierwsze jej kopie bez utworów 10-12 śmigały już w 2005). Ale tak monumentalny, jak swawolnie imprezowy temat przełamujący się w pół chorusu "Najważniejszego Dnia" doskonale pokazuje kierunek myślenia chłopaków o aranżacji.

Tenże singiel to wizytówka kapeli, jej najbardziej popowe oblicze i przepustka do sławy na każdej liście przebojów. Przywołując skojarzenia z Wrens circa Secaucus bounce'ującymi na tanecznej balandze, wyszlifowany na brylant dzięki wspomnianej wstawce klawisza ręki Piotra Maciejewskiego, kawałek jedzie na zaczepnym, agresywnym i zarazem podrywającym do wpólnego świętowania gitarowym riffie. Napędzająca perkusja, wiosłowe skreczowanie, funkujące progresje basu i ten rozkosznie radosny wątek keyboardu krążą ściśle jak okręt pod pełnymi żaglami, konie w galopie i niebo nad nami. Fani wiedzą, że zespół nie wykonuje tej zmasowanej dance-punkowej eksplozji na żywo, bo do tego performansu potrzebowaliby dwóch dodatkowych sidemenów i zastrzyku fety w żyły.

Mniej więcej gdy Kasia Nosowska mruczała "Ściele się, trup się ściele", polscy tekściarze poddali się. Wulgaryzm magiczny, miejska poezja i pomoderna zdominowały od wtedy krajowe teksty. Cieszy więc, że Muchy oferują powrót do bezczelnie szczerych, soczystych opowieści o przygodnych romansach z napotkanymi na dworcu kolejowym dziewczętami, nerwowych telefonach do swoich byłych i tęsknotą za miłosnym rozładowaniem młodzieńczego napięcia. Dodatkowo, "Najważniejszy Dzień" funduje najbardziej uniwersalny zerotreściowy hymn od czasu "Jak Żyć?" Tedego, genialne wersy o niczym i o wszystkim jednocześnie. Prostota przekazu (w języku polskim i angielskim) ponownie zaprzecza zarzutom o pretensjonalność i udowadnia paradoks ich fenomenu: na swój sposób, patrząc przez pryzmat Galanterii, Muchy są sztandarowym reprezentantem punkowego undergroundu nad Wisłą, ale pierwszym takim, który prowokuje do dumy wobec Zachodu, a nie zażenowania.

Razem z innymi pupilkami Porcys, Afro Kolektywem, Muchy jawią się czymś zupełnie nowym i świeżym bez usilnego eksperymentowania z formą. W jakiś sposób po prostu "to mają". Jak się domyślacie, mocno rekomenduję zdobycie tej demówki. Oby tylko nie spowodowała ona niezdrowej presji przed oficjalnym debiutem wydawniczym zespołu. ---Borys Dejnarowicz, porcys.com

download (mp3 @320 kbs):

yandex mediafire ulozto gett bayfiles

 

back

 

Before downloading any file you are required to read and accept the
Terms and Conditions.

If you are an artist or agent, and would like your music removed from this site,
please e-mail us on
abuse@theblues-thatjazz.com
and we will remove them as soon as possible.


Polls
What music genre would you like to find here the most?
 
Now onsite:
  • 454 guests
Content View Hits : 253953877