Miles Davis – Dark Magus - Live at Carnegie Hall (1974)
Miles Davis – Dark Magus - Live at Carnegie Hall (1974)
1. Moja (Part I) 2. Moja (Part II) 3. Wili (Part I) 4. Wili (Part II) 5. Tatu (Part I) 6. Tatu (Part II) 7. Nne (Part I) 8. Nne (Part II) Personnel: Miles Davis (trumpet, organ); Dave Liebman (soprano & tenor saxophones, flute); Azar Lawrence (tenor saxophone); Reggie Lucas, Pete Cosey, Dominique Gaumont (guitar); Michael Henderson (electric bass); Al Foster (drums); Mtume (percussion).
1974 was the last full year Miles Davis performed before his years-long hiatus of the late 1970s.This chaotic concert from Carnegie Hall is a fitting conclusion to the trumpeter's era of electric/electronic experimentation. Keyboards are gone, except for Miles' own testy playing of the Yamaha organ, on which he creates washes of harsh dissonance that ground the polyrhythmic improv of three guitarists, two sax players, bassist Michael Henderson, and the ecstatic percussion section of Mtume and Al Foster. If there is one major problem with this concert, it is the lack of compositions .As Dave Liebman writes in the liner notes, there were no melodies beyond a couple of bars, and the harmonic element was extremely minimal, as the group generally worked around a single chord. Miles elsewhere stated that his electrified trumpet was not suitable for the long statements on which his playing was built. If a few sections on each disc seem soggy with noodling, those moments are quickly transcended by ferociously inventive exchanges and a never-ending nervousness that's experienced in abruptly shifting textures and meters. Miles' trumpet sounds elemental, elephant-like. --- jazzreview.com
Dark Magus is a live recording of a very specific 1974 Carnegie Hall date that included most, but not all, of the members who recorded the classics Agharta and Pangaea. While drummer Al Foster, bassist Michael Henderson, percussionist James Mtume, and guitarists Pete Cosey and Reggie Lucas were all present, the key element of Sonny Fortune was not yet in the band. Saxophonists David Liebman and Azar Lawrence were doubling in the saxophone chairs, while Dominique Gaumont, with his Jimi Hendrix-styled effects and riffs, was the band's third guitarist. The deep voodoo funk that gelled on the aforementioned recordings hadn't yet come together on this night at Carnegie, near the end of a tour. Featuring four titles, all of them Swahili names for the numbers one through four, Dark Magus is a jam record. In his liner notes to the CD issue, Liebman explains that this wasn't the band at its best -- perhaps he was referring to his playing, which is certainly unimaginative compared to what the rest of the band is laying down chromatically.
By this point, Miles was no longer really rehearsing his bands; they showed up and caught a whiff of what he wanted and went with it. Rhythms, colors, keys -- all of them would shift and change on a whim from Davis. There were no melodies outside of a three-note vamp on "Wili" and a few riff-oriented melodics on "Tatu" -- the rest is all deep rhythm-based funk and dark groove. Greasy, mysterious, and full of menacing energy, Dark Magus shows a band at the end of its rope, desperate to change because the story has torn itself out of the book, but not knowing where to go, turning in on itself. These dynamics have the feel of unresolved, boiling tension. Gaumont's effects-laden guitar playing overshadows the real guitarists in the band: Cosey and his partner, the rhythmically inventive Lucas. Gaumont doesn't fit naturally, so he tries to dazzle his way in -- check the way Miles cuts his solos off so abruptly while letting the others dovetail and segue. Ultimately, Dark Magus is an over-the-top ride into the fragmented mind of Miles and his 1974 band; its rhythm section is the most compelling of any jazz-rock band in history, but the front lines, while captivating, are too loose and uneven to sustain the listener for the entire ride. --- Thom Jurek, allmusic.com
Był 30 marca 1974 r. Miles Davis chylił się ku upadkowi. Jeszcze kilka miesięcy i miał zamilknąć na lat kilka. Jednak w przedostatni dzień marca 1974 r. jeszcze grał wraz ze swym nonetem i to nie byle gdzie, albowiem w Carnegie Hall. Nonet skonstruowany według przedziwnej konwencji stylistycznej: perkusja i instrumenty perkusyjne, bas elektryczny, trzy gitary, dwa saksofony i trąbka wymiennie z organami.
Miles rozpaczliwie poszukiwał Hendriksa. I Sly Stone'a. Rytm, trans, rytualna magia obrzędów voodoo. Tego typu skojarzenia można mieć z czterema częściami Mrocznego Maga. Jakże daleko odeszła ta muzyka od elegancji "Kind Of Blue", czy płyt nagranych z Gilem Evansem. Tutaj jest brudno.
Bardzo brudno. Gęsto. Wrażenie, jakby wszystko spływało potem w rytm rytualnych tańców jakiegoś murzyńskiego obrzędu. Jesteśmy 33 lata później. Nie interesuje mnie jak była odbierana ta muzyka wówczas. Mogli sobie na niej wieszać psy, albo pod niebiosa ją wychwalać. Mogli twierdzić, że to wspaniałe poszukiwania niestrudzonego eksperymentatora lub ogłaszać zagubienie się eleganckiego afroamerykańskiego jazzmana, który trafił do uszu białych. I na salony. Mnie interesuje "Dark Magus" z punktu widzenia naszych czasów. Wiem, że do dzisiaj różne odsłony "akustycznego Milesa" mają tak poklask pośród jazzfanów, jak i stanowią materiał dla różnych muzyków, niestety coraz częściej do bardzo nietwórczych "poszukiwań". Częściej tworzenia kolejnych kalek "So What". Albo "ETC".
Z drugiej strony funkcjonuje sobie czas jakiś muzyka, która pewnie już jest w swym schyłkowym miejscu, a mianowicie nu jazz. Niemniej jednak na przełomie wieków zjawisko takie funkcjonowało wcale dobrze, a nagrania Nilsa Pettera Molvaera, Bugge Wesseltofta czy Erika Truffaza traktowane były jako ożywcze prądy w jazzie. Jeśli tak, to należałoby przyjąć, że źródeł owego ożywczego prądu upatrywać należy właśnie w owym schyłkowym, przed przerwą, okresie gry Milesa Davisa. Tutaj bowiem pojawiały się motoryczne rytmy, zredukowane melodie, rockowe zagrania gitar i główne dotychczas instrumenty w jazzie, jak trąbka, czy saksofon potraktowane niemal jako koloryzujące dodatki, które co jakiś czas organizują przestrzeń muzyczną, by ta mogła się po prostu toczyć.
Oczywiście między nu jazzem w wydaniu choćby Molvaera, a "Dark Magus" istnieje duża różnica w pewnych inspiracjach. U Davisa był to funk, w przypadku Norwega słychać mnóstwo muzyki klubowej. Jednakże zastanawiając się następną chwilę, trzeba dojść do przekonania, że funk początku lat 70. ubiegłego stulecia w USA, to była ówczesna "muzyka klubowa". Zatem...
Ośmielam się twierdzić, że w przeciwieństwie do wcześniejszych formacji Davisa, których bliźniaczo podobna muzyka jest grana niemal do dzisiaj (Wallace Roney, New Bone), w sposób praktycznie nierozróżnialny od oryginału, to muzyka schyłkowego, elektrycznego okresu twórczości Davisa, dała na przełomie wieków początek nowym poszukiwaniom muzycznym. Być może i bez Davisa nu jazz by zaistniał. Być może różne rzeczy by się stały. Być może jednak Capra ma rację i bez wkładu Davisa sprzed wielu lat, jedne z najbardziej współczesnych dźwięków jazzu brzmiałyby inaczej.
Jak na tym tle wypada "Dark Magus" widziane w połowie pierwszej dekady XXI wieku? Denerwuje mnie realizacja. Niestety nie najlepszej jakości. Zauważalny brak dynamiki jest dla mnie największym mankamentem tej płyty. Jeśli natomiast zapomnę o tym, z powodzeniem mogę się oddać transowi, który mam nadzieję był nieobcy osobom, które uczestniczyły w tych koncertach. Nie wyobrażam sobie, by móc te dźwięki słuchać w jakimkolwiek innym stanie. ---Paweł Baranowski, diapazon.pl
download (mp3 @160 kbs):
uploaded yandex 4shared mega mediafire solidfiles zalivalka cloudmailru oboom
Last Updated (Wednesday, 11 February 2015 13:03)